Stalker
Jacek KaczmarskiTraduzione italiana di Riccardo Venturi | |
STALKER Kogóż to z nas tonący nie wiózł wrak? Któż z nas zaprzeczyć może że ułomny? Kogóż nie łudził oślepiony ptak? Kogóż w bezludzie nie wiódł pies bezdomny? A przecież wciąż przyciąga strefa ogrodzona I ogrodzona nie bez celu – chcemy wierzyć To nie my w Zonie, to nam odebrana Zona Nam ją niepewnym, ale własnym krokiem mierzyć Póki nadziei gorycz wreszcie nie pokona. Dlatego, mimo druty, wieże i strażnice Tam chcemy dotrzeć, gdzie nam dotrzeć zabroniono Bezużyteczne, śmieszne posiąść tajemnice Byleby jeszcze raz gorączką tęsknot płonąć Nim podmuch jakiś strzepnie chwiejne potylice. Droga okrężna może być i oszukańcza, Może nas wiedzie szalbierz chciwy paru groszy, Lecz lepsze to, niż śmierć na wapniejących szańcach U progu granic niewidzialnych i aproszy, Gdzie ziewa żołnierz tak podobny do skazańca. Po zatopionych dawno droga to dolinach; Pod płytką wodą nieczytelne czasu grypsy: Szlak po ikonach, rękopisach, karabinach Nad którym wiosło kreśli plusk Apokalipsy; Nie po nas płacz – i nie po przodkach – płacz po synach. Więc prawda, którą znaleźć nam to pusty pokój Gdzie nagle dzwonią wyłączone telefony? Serdeczna krew snująca w martwym się potoku, Bezsilny gniew na obojętność Nieboskłonu I magia słów, co chronić ma od złych uroków? Więc prawda, którą znaleźć nam to stół z kamienia, Z którego przedmiot modłów spadł nietknięty dłonią? W stukocie kół transportu – Aria Beethovena? Bezdenna toń, a nad bezdenną tonią Twarz własna co przegląda się w przestrzeniach? Z tonących – komu los nie zesłał tratw? Z ułomnych – zdrowia nie przywrócił komu? Gdy oślepiony ptak odnalazł ślad I pies bezdomny siadł na progu domu. | STALKER Chi di noi non è mai andato alla deriva aggrappato a un relitto? Chi di noi potrebbe dire di non essere menomato? A chi un uccello accecato non lo ha mai sviato? A chi un cane perduto non lo ha mai portato in un deserto? Eppure siamo come stregati da quell'area proibita Che non è chiusa a caso. Vogliamo credere Che non ci siamo noi, nella Zona, che ci è stata, sí, preclusa Ma che dobbiamo percorrerla al nostro passo, seppure incerto Finché ogni speranza, amaramente sconfitta, non sarà finita. Così, a dispetto dei reticolati, dellle postazioni, delle torri di guardia Aneliamo ad entrare dove entrare è proibito Per impossessarci di misteri ridicoli e inutili, Putacaso potessimo ancora bruciare d'una passione febbrile Prima che un colpo improvviso ci faccia volar via la testa. La strada potrebbe essere tortuosa e fuorviante, Come guida potremmo averci un imbroglione che vuole far due soldi, Ma è meglio questo che morire in fortificazioni, in trincee Calcinanti, a confini invisibili dove sbadiglia Un soldato che a un galeotto tanto somiglia. La strada ci porta ad antiche forre ora inondate; In fondo a quelle acque basse, messaggi illeggibili dal passato. Passiamo sopra fucili, icone, manoscritti Sui quali la pagaia fa schizzi d'Apocalisse. Non piangiamo né per noi, né per gli avi; ma per i nostri figli. E, dunque, la verità da cercare è una stanza vuota Dove si metton di colpo a suonare telefoni staccati? Il sangue a noi caro che scorre lento in un torrente morto, Una collera inane verso il Firmamento, e la magia Delle parole a proteggerci dai malefìci? E, dunque, la verità da cercare è un tavolo di pietra Donde è caduto intatto ciò per cui abbiamo pregato? Nelle ruote che trasportano risuona un'aria di Beethoven? Un abisso senza fondo e, su di esso, sospesa, La nostra faccia che mira se stessa negli spazi? A chi va alla deriva, a chi la fortuna non ha mandato zattere? A chi è menomato, a chi non ha mai ridato la salute? Quando l'uccello accecato, infine, avrà ritrovato la rotta, Quando il cane randagio si sarà accucciato alla soglia di casa. |